Co tu można zrobić?

Uwaga!

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 10

Jestem leniwą świnią.

------------------------------------------------------------------------------

Otwieram oczy. Ciemno. Nic nie widzę.

Czy już jest ranek?

Gdzie leży ta przeklęta komórka?! Szukam jej na rzeźbionym stoliku nocnym. Niestety, komórki tam nie ma, pod opuszkami palców czuję jedynie żłobienia w drewnie. Nagle przypominam sobie, że telefon jest pod miękką poduszką. Od kiedy przyjechałam do Instytutu nie mogę bez niego zasnąć. Wyciągam urządzenie spod poduszki. Odblokowuję.

2:27

Jęczę i przewracam się na drugi bok.

Co się ze mną, kuźwa, dzieje?!

Nie dość, że mój cudowny sen o jednorożcach na różowej łące przeobraził się w koszmar o okropnych klaunach, które chciały mnie powiesić, to jeszcze to. Super, kurde, świetnie. Teraz już nie zasnę.

Ehh...

Nagle zza okna słyszę przeraźliwy trzask łamanej gałęzi, a potem skrobanie parapetu. Podnoszę głowę. Nic nie widzę. Rozdrażniona, podchodzę do okna i wyglądam. Z pozoru nic się nie dzieje. Z pozoru.

-AAA!!!! - słyszę własny wrzask, znajdując się tak jakby poza swoim ciałem. Widzę straszną kobietę - z przekrwionymi oczami, szaleńczym uśmiechem. Wygląda tak jakby spędziła tydzień w melinie. Nagle przeistacza się w piękną brunetkę z niebieskimi oczami, w których nadal jarzy się szaleństwo i gniew. Widzi moją reakcję. Znika, śmiejąc się szyderczo. Z satysfakcją. Zostaje mi po niej tylko wspomnienie.

Rany, to zabrzmiało, jakby jakiś gościu ze złamanym sercem mówił o dziewczynie, która go rzuciła. Tekst z kiepskiego romansu.

Normalnie wariuję. Simon powiedziałby, że się naćpałam. Może coś rzeczywiście jest w powietrzu...?

Dobra, koniec z tym. Idę spać (i tak nie zasnę) do Izzy. Nie wyrzuci mnie przecież, co nie?

Idę korytarzem do pokoju mojej BFF. Ciemno, ciemno, bardzo ciemno. Dlaczego nikt nie zostawia włączonych lamp na korytarzu na noc?! A co jeśli będzie nocny atak, hm?

Pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada, co za niespodzianka. Wyjmuję telefon z kieszeni dresów (btw - najwygodniejsze spodnie na świecie) i dzwonię. Słyszę komórkę Izzy przez grube drzwi.

-Co do cholery?!  - Izzy odebrała.

-Widziałam potwora - wydusiłam z siebie po dłuższej chwili niezręcznego milczenia - I nie mogę zasnąć, więc przyszłam do ciebie. Cieszysz się, nie?

-Jasne - powiedziała sarkastycznie - Gdzie jesteś?

-Pod twoimi drzwiami.

Szczęk otwieranego zamka. Isabelle w drzwiach. Kudły na głowie, bose stopy. Przeciera oczy.

-Właź. - odsuwa się od drzwi, wpuszczając mnie do środka.

Wchodzę i rzucam się na puszysty dywan. Leżę twarzą do dołu - taki mam zwyczaj, jeśli się czegoś boję albo jestem załamana. Przewracam się na plecy i patrzę w sufit. Biały. Zacieki z łazienki nad pokojem.

-No więc - zaczyna Izzy - Co to był za potwór? Demon?

-Nie wiem - przyznaję - To była kobieta. Brudna, z szaleństwem w przekrwionych oczach. Groźba wypisana na twarzy, ostre zęby. A potem... PUFFF. I z babki, która spędziła ponad tydzień w melinie, przemienia się w piękną brunetkę z niebieskimi oczami. Wiesz, wydatny - to mało powiedziane - biust i tłusty tyłek; wysoka, długie nogi. Dokładne przeciwieństwo mnie. Taka, kuźwa, pieprzona kusicielka. Taka jędza, co idzie ulicą i wszystkie (męskie!!) głowy się za nią obracają, a większość z nich za nią idzie. Zniknęła, śmiejąc się (chyba) z mojego przerażenia na jej widok. I, tak, wiem jak to brzmi - jakbym sobie coś uroiła, ale to nie jest prawda!

-Ok - mówi Isabelle, szybko po moim wywodzie, żeby nie wywołać mojej złości - Pomyślmy...

*Lorelei*

Wybucham śmiechem.

Ale się wystraszyła ta ruda dziewucha.

Jak ja to uwielbiam.

Idę ulicą w NY. Tak długo na to czekałam. Tyle dusz do wyssania. Jestem głodna. Tyle mężczyzn...

Pada deszcz. Nie przeszkadza mi to, mam parasol. Zmierzam do New York Palace Hotel, gdzie spędzę tę noc. Mam nawet rezerwację. Jestem bez walizki, kupię tu bieliznę i ubrania. Muszę się upodobnić do ludzi.

Pochodzę z Niemiec, z Lennestadt. Urodziłam się 1 listopada 1806 roku. Mam 208 lat. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę żyła jeszcze 2 razy tyle. Kiedy miałam 17 lat wyprowadziłam się z domu i przyjechałam do Berlina. 50 lat później żyłam w Liverpoolu. Potem Dublin, Londyn, Tokio, Paryż. Lubię zmieniać środowisko. To mnie odświeża. Wielokrotnie zmieniałam nazwisko, ale imienia nigdy. Wiąże się z moją mocą, która ujawniła się podczas moich 17 urodzin. Koniec monologu wewnętrznego.

Dochodzę do celu. Idę brukowaną ścieżką przed hotelem. Przechodzę przez szklane drzwi. Pada na mnie mocne światło z kryształowych żyrandoli. Czemu nie zostałam aktorką? Wszystko jeszcze przede mną.

Staję przed recepcją. Naciskam dzwonek na ladzie. W ciągu 30 sekund pojawia się recepcjonista. Przystojny blondyn z brązowymi oczami. Ma taką smaczną duszę wyglądającą przez oczy...

Nie! STOP!

Muszę się powstrzymywać jeszcze tylko jeden dzień... Tylko dzisiejszy wieczór pozostał mi do pełni szczęścia. Nie mogę tego zrujnować, a już wyciągałam rękę, żeby...

-Mam rezerwację na 1 noc ze śniadaniem - mówię, uśmiechając się zalotnie. To tylko pozory. I tak za wysokie progi na jego nogi.

-Nazwisko? - patrzy na mnie pytająco. Uśmiecha się. Tak. Jestem atrakcyjna, nie przeczę.

-Lorelei Todbehr* - odpowiadam.

-Pokój 167, korytarzem na wprost - mówi recepcjonista. Damien Blackwell - czytam imię na plakietce przypiętej do stroju z pracy. - Śniadanie jest od 8:00 do 11:30. Życzę miłego pobytu. - na koniec posyła mi (w jego mniemaniu) czarujący uśmiech. Podaje mi klucze. Nasze ręce się muskają. Przebiega przez nie elektryzujący wstrząs.

-Dziękuję - mówię również z uśmiechem. Ach, jak przyjemnie byłoby...

NIE!

Odwracam się i idę korytarzem na wprost, zgodnie ze wskazówkami Damiena. Światła zapalają się, kiedy przechodzę obok nich. Odczytuję numery pokojów z mahoniowych drzwi.

165,166...

167!

Wsuwam klucz do dziurki w drzwiach. Przekręcam. Popycham drzwi. Nic. Najwyraźniej otwierają się na zewnątrz. Więc ciągnę za klamkę. Moim oczom ukazuje się wielki pokój z podwójnym łóżkiem i telewizorem naściennym, Zdejmuję płaszcz i wieszam go na krześle. Idę pod prysznic. Przebieram się w piżamę.

Rzucam się na łóżko. Myślę.

Szef będzie ze mnie zadowolony.

Jutro będzie wielki, wielki dzień!**

--------------------------------------------------------------------------
*Todbehr - skróciłam 2 niemieckie słowa ---> Tod- śmierć i behruhren - dotykać (tak, translator Google - nie mam słownika pol - niem w domu)

** Effie Trinket xd

Zaczęłam to pisać już dawno. Ale dopiero dzisiaj skończyłam (to znaczy - napisałam 3/4 całego rozdziału). I, tym razem, nie będę bawić się w jakieś durnowate przeprosiny.

Jutro, a w zasadzie to dzisiaj, bo jest parę minut po północy (wiem, że blogger pokaże inną godzinę wstawienia, ale musicie uwierzyć mi na słowo), jest 1. dzień Nowego Roku. I chciałabym zacząć od początku. Na razie, wygląda na to, że rozdziały będą co 2 tygodnie, po prostu co 2 tygodnie.

Nie chcę ograniczać się do niedzieli, czy piątku co 2 tyg, Wtedy mówię sobie "Napisz coś, napisz coś. Jest niedziela - MUSISZ coś wstawić...". I wychodzi gówno.

A teraz...

Szczęśliwego Nowego Roku!



Yay. :3

♥ Komentujcie ♥

Obserwatorzy