Co tu można zrobić?

Uwaga!

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 10

Jestem leniwą świnią.

------------------------------------------------------------------------------

Otwieram oczy. Ciemno. Nic nie widzę.

Czy już jest ranek?

Gdzie leży ta przeklęta komórka?! Szukam jej na rzeźbionym stoliku nocnym. Niestety, komórki tam nie ma, pod opuszkami palców czuję jedynie żłobienia w drewnie. Nagle przypominam sobie, że telefon jest pod miękką poduszką. Od kiedy przyjechałam do Instytutu nie mogę bez niego zasnąć. Wyciągam urządzenie spod poduszki. Odblokowuję.

2:27

Jęczę i przewracam się na drugi bok.

Co się ze mną, kuźwa, dzieje?!

Nie dość, że mój cudowny sen o jednorożcach na różowej łące przeobraził się w koszmar o okropnych klaunach, które chciały mnie powiesić, to jeszcze to. Super, kurde, świetnie. Teraz już nie zasnę.

Ehh...

Nagle zza okna słyszę przeraźliwy trzask łamanej gałęzi, a potem skrobanie parapetu. Podnoszę głowę. Nic nie widzę. Rozdrażniona, podchodzę do okna i wyglądam. Z pozoru nic się nie dzieje. Z pozoru.

-AAA!!!! - słyszę własny wrzask, znajdując się tak jakby poza swoim ciałem. Widzę straszną kobietę - z przekrwionymi oczami, szaleńczym uśmiechem. Wygląda tak jakby spędziła tydzień w melinie. Nagle przeistacza się w piękną brunetkę z niebieskimi oczami, w których nadal jarzy się szaleństwo i gniew. Widzi moją reakcję. Znika, śmiejąc się szyderczo. Z satysfakcją. Zostaje mi po niej tylko wspomnienie.

Rany, to zabrzmiało, jakby jakiś gościu ze złamanym sercem mówił o dziewczynie, która go rzuciła. Tekst z kiepskiego romansu.

Normalnie wariuję. Simon powiedziałby, że się naćpałam. Może coś rzeczywiście jest w powietrzu...?

Dobra, koniec z tym. Idę spać (i tak nie zasnę) do Izzy. Nie wyrzuci mnie przecież, co nie?

Idę korytarzem do pokoju mojej BFF. Ciemno, ciemno, bardzo ciemno. Dlaczego nikt nie zostawia włączonych lamp na korytarzu na noc?! A co jeśli będzie nocny atak, hm?

Pukam do drzwi. Nikt nie odpowiada, co za niespodzianka. Wyjmuję telefon z kieszeni dresów (btw - najwygodniejsze spodnie na świecie) i dzwonię. Słyszę komórkę Izzy przez grube drzwi.

-Co do cholery?!  - Izzy odebrała.

-Widziałam potwora - wydusiłam z siebie po dłuższej chwili niezręcznego milczenia - I nie mogę zasnąć, więc przyszłam do ciebie. Cieszysz się, nie?

-Jasne - powiedziała sarkastycznie - Gdzie jesteś?

-Pod twoimi drzwiami.

Szczęk otwieranego zamka. Isabelle w drzwiach. Kudły na głowie, bose stopy. Przeciera oczy.

-Właź. - odsuwa się od drzwi, wpuszczając mnie do środka.

Wchodzę i rzucam się na puszysty dywan. Leżę twarzą do dołu - taki mam zwyczaj, jeśli się czegoś boję albo jestem załamana. Przewracam się na plecy i patrzę w sufit. Biały. Zacieki z łazienki nad pokojem.

-No więc - zaczyna Izzy - Co to był za potwór? Demon?

-Nie wiem - przyznaję - To była kobieta. Brudna, z szaleństwem w przekrwionych oczach. Groźba wypisana na twarzy, ostre zęby. A potem... PUFFF. I z babki, która spędziła ponad tydzień w melinie, przemienia się w piękną brunetkę z niebieskimi oczami. Wiesz, wydatny - to mało powiedziane - biust i tłusty tyłek; wysoka, długie nogi. Dokładne przeciwieństwo mnie. Taka, kuźwa, pieprzona kusicielka. Taka jędza, co idzie ulicą i wszystkie (męskie!!) głowy się za nią obracają, a większość z nich za nią idzie. Zniknęła, śmiejąc się (chyba) z mojego przerażenia na jej widok. I, tak, wiem jak to brzmi - jakbym sobie coś uroiła, ale to nie jest prawda!

-Ok - mówi Isabelle, szybko po moim wywodzie, żeby nie wywołać mojej złości - Pomyślmy...

*Lorelei*

Wybucham śmiechem.

Ale się wystraszyła ta ruda dziewucha.

Jak ja to uwielbiam.

Idę ulicą w NY. Tak długo na to czekałam. Tyle dusz do wyssania. Jestem głodna. Tyle mężczyzn...

Pada deszcz. Nie przeszkadza mi to, mam parasol. Zmierzam do New York Palace Hotel, gdzie spędzę tę noc. Mam nawet rezerwację. Jestem bez walizki, kupię tu bieliznę i ubrania. Muszę się upodobnić do ludzi.

Pochodzę z Niemiec, z Lennestadt. Urodziłam się 1 listopada 1806 roku. Mam 208 lat. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę żyła jeszcze 2 razy tyle. Kiedy miałam 17 lat wyprowadziłam się z domu i przyjechałam do Berlina. 50 lat później żyłam w Liverpoolu. Potem Dublin, Londyn, Tokio, Paryż. Lubię zmieniać środowisko. To mnie odświeża. Wielokrotnie zmieniałam nazwisko, ale imienia nigdy. Wiąże się z moją mocą, która ujawniła się podczas moich 17 urodzin. Koniec monologu wewnętrznego.

Dochodzę do celu. Idę brukowaną ścieżką przed hotelem. Przechodzę przez szklane drzwi. Pada na mnie mocne światło z kryształowych żyrandoli. Czemu nie zostałam aktorką? Wszystko jeszcze przede mną.

Staję przed recepcją. Naciskam dzwonek na ladzie. W ciągu 30 sekund pojawia się recepcjonista. Przystojny blondyn z brązowymi oczami. Ma taką smaczną duszę wyglądającą przez oczy...

Nie! STOP!

Muszę się powstrzymywać jeszcze tylko jeden dzień... Tylko dzisiejszy wieczór pozostał mi do pełni szczęścia. Nie mogę tego zrujnować, a już wyciągałam rękę, żeby...

-Mam rezerwację na 1 noc ze śniadaniem - mówię, uśmiechając się zalotnie. To tylko pozory. I tak za wysokie progi na jego nogi.

-Nazwisko? - patrzy na mnie pytająco. Uśmiecha się. Tak. Jestem atrakcyjna, nie przeczę.

-Lorelei Todbehr* - odpowiadam.

-Pokój 167, korytarzem na wprost - mówi recepcjonista. Damien Blackwell - czytam imię na plakietce przypiętej do stroju z pracy. - Śniadanie jest od 8:00 do 11:30. Życzę miłego pobytu. - na koniec posyła mi (w jego mniemaniu) czarujący uśmiech. Podaje mi klucze. Nasze ręce się muskają. Przebiega przez nie elektryzujący wstrząs.

-Dziękuję - mówię również z uśmiechem. Ach, jak przyjemnie byłoby...

NIE!

Odwracam się i idę korytarzem na wprost, zgodnie ze wskazówkami Damiena. Światła zapalają się, kiedy przechodzę obok nich. Odczytuję numery pokojów z mahoniowych drzwi.

165,166...

167!

Wsuwam klucz do dziurki w drzwiach. Przekręcam. Popycham drzwi. Nic. Najwyraźniej otwierają się na zewnątrz. Więc ciągnę za klamkę. Moim oczom ukazuje się wielki pokój z podwójnym łóżkiem i telewizorem naściennym, Zdejmuję płaszcz i wieszam go na krześle. Idę pod prysznic. Przebieram się w piżamę.

Rzucam się na łóżko. Myślę.

Szef będzie ze mnie zadowolony.

Jutro będzie wielki, wielki dzień!**

--------------------------------------------------------------------------
*Todbehr - skróciłam 2 niemieckie słowa ---> Tod- śmierć i behruhren - dotykać (tak, translator Google - nie mam słownika pol - niem w domu)

** Effie Trinket xd

Zaczęłam to pisać już dawno. Ale dopiero dzisiaj skończyłam (to znaczy - napisałam 3/4 całego rozdziału). I, tym razem, nie będę bawić się w jakieś durnowate przeprosiny.

Jutro, a w zasadzie to dzisiaj, bo jest parę minut po północy (wiem, że blogger pokaże inną godzinę wstawienia, ale musicie uwierzyć mi na słowo), jest 1. dzień Nowego Roku. I chciałabym zacząć od początku. Na razie, wygląda na to, że rozdziały będą co 2 tygodnie, po prostu co 2 tygodnie.

Nie chcę ograniczać się do niedzieli, czy piątku co 2 tyg, Wtedy mówię sobie "Napisz coś, napisz coś. Jest niedziela - MUSISZ coś wstawić...". I wychodzi gówno.

A teraz...

Szczęśliwego Nowego Roku!



Yay. :3

♥ Komentujcie ♥

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 9

Bardzo, bardzo Was przepraszam.
Rozdział miał się pojawić już dawno, ale wena uleciała ze mnie jak powietrze z balonu :/
Mam nadzieję, że już wróciła :)

_____________________________________________________

*Clary*

Myślę o tym, co zrobiłam przed chwilą. Jestem świadoma tego, że w tamtej chwili podjęłam decyzję. To nie tak, że tego nie chcę, tylko, że się boję. Nie zdaję sobie sprawy z tego, że płaczę. Głośno płaczę. Na szczęście, mam wrażenie, że Jace przyjął to jako odrzucenie. A przynajmniej mam taką nadzieję... 

Wstaję z twardej podłogi. Nawet nie wiedziałam, że na niej leżę, przyciśnięta twarzą do wypolerowanych desek. Chwieję się, więc chwytam się ramy łóżka. Staram się uspokoić oddech. Nie za bardzo mi to wychodzi. Cały czas przed oczami mam jego złote oczy, które patrzą na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak mi na nim zależy. Muszę to zwalczyć i ratować rodzinę. Jak w ogóle mogłam o niej zapomnieć? Mała Alice na pewno umiera z głodu i zimna, a ja odgrywam jakieś opery mydlane. Jaka ze mnie starsza siostra, hm?

Wychodzę z pokoju, zamykam za sobą drzwi na klucz. Idę do Maryse. Chcę powiedzieć jej, co stało się u mnie w domu. Pewnie zapyta się, czemu nie zrobiłam tego wcześniej. Hmm... Czemu? Możesz zapytać jednego ze swoich podopiecznych, kochana.

Pukam do drzwi gabinetu Maryse. Nie słyszę odpowiedzi. Pukam jeszcze raz. Tym razem odpowiada mi bardzo cichy, ale rozpaczliwy jęk. Otwieram drzwi kopniakiem, od którego bolą mnie palce u stóp. Za nimi leży związana Maryse. Podbiegam do niej najszybciej jak mogę. Gdybym mogła trenować na pewno biegłabym szybciej. Rozcinam więzy krępujące Maryse. Głośno dyszy jak po długotrwałym biegu. Podnosi się, szuka broni. Siada za biurkiem jak gdyby nigdy nic.

- Masz jakąś sprawę do mnie, Clary?

-Właściwie, to tak. Po pierwsze, chciałabym dowiedzieć się, co robiłaś przed chwilą na podłodze, a po drugie, chciałam ci powiedzieć, że moja matka i siostra uciekły przed czymś dwa dni przed moim przybyciem do Instytutu.

-Clary, czemu mówisz mi to dopiero teraz?! Mogą już nie żyć. Napadli mnie. Nie wiem, kto to był, ale twoja mama i Alice mogły uciekać właśnie przed nimi.

Cisza.

Nie chcę jej powiedzieć, czemu przychodzę z tym do niej dopiero teraz. Wstydzę się. Ale coś przecież muszę powiedzieć, prawda?

Więc mówię.

-Ja byłam bardzo zdezorientowana i załamana, nie wiedziałam komu to powiedzieć...

Na szczęście się nie jąkam, ale i tak brzmi to jak tandetna wymówka.

Na twarzy Maryse widnieje zdziwienie, zatroskanie. To nie to, co chcę, żeby poczuła. Źle, bardzo źle. Nie może mi współczuć, wtedy się otworzę.

-Dobrze, Clary, postaram się coś zrobić w tej sprawie, możesz to nam zostawić. Idź odpocząć.

Irytuje mnie jej współczujący ton, mówi do mnie jak do chorego kotka. Nie jestem aż taka słaba, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem, co zrobię. Poproszę o możliwość treningu na Nocnego Łowcę. Może się zgodzi, może. Mam taką nadzieję.

-Maryse, chciałabym pomóc. A w związku z tym, chciałabym rozpocząć szkolenie na Nocnego Łowcę, nie chcę być przez całe życie bezbronna jak owieczka, nie będę przez całe życie siedzieć wam na głowie. Wiem, że to dosyć późno, właściwie powinnam już je kończyć, ale bardzo mi na tym zależy - ale zrobiłam wykład. No, no, jestem z siebie dumna, mówię bardzo przekonująco.

-Clary, nie wiem, czy to dobry pomysł - waha się, widzę to. Jeszcze tylko trochę...

-Ale ja wiem - nie ustępuję.

-Jeśli naprawdę tego chcesz...  - zaczyna Maryse.

-Mogę?

-Niech ci będzie. Zaczynasz jutro o 6:30. Śniadanie o 6:15. Jeszcze nie wiem, kto będzie twoim trenerem, będziesz musiała mieć indywidualne zajęcia, przyspieszone szkolenie.

-Dziękuję, nie spóźnię się. Idę się położyć, już późno.

Rozpiera mnie energia po osiągnięciu sukcesu. Nie wierzę, że tak szybko mi się udało. Biegnę truchtem przez korytarz, moje małe stopy lekko dotykają drewnianej podłogi. Wyjmuję klucz z kieszeni, otwieram drzwi. Padam na łóżko nie przebierając się w piżamę. Zapomniałam o złotookim chłopcu. Śpię i mam piękne sny.

*Jace*

Nie wierzę. Odrzuciła mnie. Czy mam złamane serce? Nie wiem, jakie to uczucie. Nikt nigdy mi go nie złamał. Mam nadzieję, że jej nie pokochałem. Kochać to niszczyć, tak mówił mi ojciec przez cały czas. Jestem pewien, że wierzył w to co mówił.

Stoję za rogiem korytarza. Widziałem jak Clary wybiegła z pokoju i poszła do gabinetu Maryse. Jej rude loki tak pięknie falowały... Jest niesamowita. Piękna. Genialna. Chyba nie jest tego świadoma. Widzę jak wraca do pokoju nr 123. Jest rozpromieniona, szczęśliwa. Ciekawe, co się stało.

Z gabinetu wychodzi Maryse, jest zamyślona. Udaję, że jej nie widzę, lecz ona, niestety, mnie zauważa. Podchodzi do mnie zdenerwowanym krokiem. Staje pół metra ode mnie.

-Jace? - stara się zwrócić na siebie moją uwagę.

-O co chodzi?

-Clary chciałaby rozpocząć szkolenie na Nocnego Łowcę i zastanawiałam się, czy nie mógłbyś jej uczyć.

-Ja? Czemu? - dziwię się.

-Nikt inny nie jest wolny, wszyscy są zajęci, poza tym jesteś jednym z najlepszych w naszej okolicy, a ruda ma potencjał.

Myślę. Boję się podjąć tego wyzwania, przed chwilą mnie odrzuciła. Z drugiej strony to byłby dobry sposób na zmienienie jej poglądów na mój temat. Hmm... Co mi szkodzi?

-No to co? - zdaję sobie sprawę z tego, że zastanawiam się już dłuższy czas. Maryse się niecierpliwi.

-Ok. O której mam być jutro w sali treningowej?

-O 6:30.

-Dobra, w takim razie muszę już iść spać - decyduję.

-Dzięki, Jace.

Odwracam się, kieruję się do swojego pokoju.

Nie wierzę. W co ja się wpakowałem.

Zasypiam.

_____________________________________________________

Trochę krótki jest, wiem.
Mam nadzieję, że się wam podoba :3
♥ Komentujcie ♥

wtorek, 22 kwietnia 2014

Liebster Award


LIEBSTER AWARD
„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę' Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na jedenaście pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz jedenaście osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im jedenaście pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”


Nominowała mnie Luce

1.Dlaczego założyłaś bloga?

Bloga założyłam, bo podobały mi się opowiadania innych dziewczyn i miałam ochotę rozpocząć swoje własne.

2.Co lubisz w pisaniu go?

Lubię to, że tworzę swoją własną historię i nikt nie zabroni mi w niej czegokolwiek zmienić, dodać lub usunąć.

3.Gdybyś mogła przenieść się do jakiejś książki, jaka by to była i dlaczego?

Igrzyska Śmierci. Odbiłabym Gale'a ♥

4.Ulubiona książka?

Teraz to chyba...
Nevermore.

5.Gdzie masz największą wenę?

W łóżku o drugiej nad ranem.

6.Gdybyś mogła przez jeden dzień być kimś innym, to kto by to był?

Może być postać z książki? Pewnie tak. Willem Herondale'em.

7.Ulubiony kolor?

Pomarańczowy ^^

8.Jak się motywujesz?

Zabieram sobie czekoladę xD

9.Co jest twoją największą przyjemnością?

Spędzanie czasu z przyjaciółmi ♥


10.Jaki jest twój ulubiony serial?

Nie mam ulubionego serialu, wolę czytać.

11.Czego się obawiasz?

Porzucenia, zostania bez miłości. Aha, jeszcze tego, że pewnego dnia dowiem się, że jednorożce nie istnieją.

To było 11 pytań, a teraz 1 nominowana przeze mnie osoba (Yay!):
-Hekate ♥

Ma też innego bloga, ale zła wiedźma nie chce podać mi linka. 

11 pytań! :3 

1. Ulubiony przedmiot? 

2. Książkowy ukochany?

3. Ulubiony kolor?

4. Dlaczego piszesz?

5. Chodzisz w kapciach?

6. Masz jakieś zwierzątka?

7. Ulubiony sport?

8. Jesteś zakochana? XD

9. Śpisz z misiem?

10. Najbardziej żenujące wspomnienie z dzieciństwa?

11. Hmm... Pomysły mi się skończyły :/
Niech będzie...
Gdzie najczęściej masz wenę?

No to koniec. Rozdział pojawi się niedługo (mam nadzieję), może w niedzielę albo wcześniej.
Przepraszam, że tak długo nie piszę. 
Brak weny po prostu :/

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 8

*ISABELLE*
Obudziłam się na swoim miękkim łóżku. Głowę miałam opartą na czerwonej, aksamitnej poduszce. Leżałam z zamkniętymi oczami. Nie chciało mi się ich otwierać. Bolała mnie głowa. Mój mózg rejestrował tylko kilka dźwięków. Mój oddech. Skrzypienie schodów. Ktoś po nich szedł! Właśnie to zmusiło mnie do rozchylenia powiek. Podniosłam się. Ktoś delikatnie zapukał do drzwi.

-Proszę - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że ten, kto stoi za drzwiami mnie usłyszy. Zobaczyłam, jak miedziana gałka nieznacznie się porusza. Usłyszałam szepty:

-Zostaw mnie, Jace - poznałam szept zdenerwowanego Simona.

-Nie. Albo będziesz mnie słuchał, albo w ogóle nie wejdziesz, fretko - zagroził mu drugi głos - Poza tym, najpierw idzie Alec, nie wiesz przecież, czy ona chce męczyć oczy twoim widokiem, potem ewentualnie ty. Ja zmyję się gdzieś pomiędzy.

- Gdzie pójdziesz? - głos mojego starszego brata poznam nawet z zamkniętymi oczami.

-Czemu miałbym ci powiedzieć? - usłyszałam drwinę w jego głosie.

Później nie słyszałam już niczego, ale jestem prawie pewna, że Alec wzruszył ramionami, a Simon domyślił się dokąd uda się Jace. Do Clary. Miałam nadzieję, że skorzysta z mojej rady. Niestety, nie mogłam mieć pewności. Na własnej skórze poczułam, jak to jest być uwiedzionym przez złotowłosego dupka. Wreszcie, miedziana gałka przekręciła się do końca, a zza drzwi wychyliła się okolona czarnymi włosami głowa mojego brata.

-Nie śpisz już? - zapytał z troską w głosie, po czym wsunął się do środka.

-Nie - powiedziałam zachrypniętym głosem - Co się stało?

-Clary powiedziała nam, że zemdlałaś - popatrzył na mnie badawczo swoimi intensywnie niebieskimi oczami. Zawsze mu ich zazdrościłam. Zresztą, nie tylko ja. Wiele dziewczyn albo chciało mieć takie oczy, jak on, albo chciały mieć je na własność w postaci męża, co, na szczęście, było niemożliwie, ponieważ Alec jest gejem - Wbiegła za tobą do pokoju.

-Zemdlałam? - powtórzyłam - To nie zdarzyło mi się od... Nie wiem od kiedy...

-Właśnie dlatego tak się martwimy, Izzy.

Westchnęłam. Byłam ciekawa, czy Jace już poszedł do mojej przyjaciółki, czy nadal zwleka. Gdyby przyszedł do niej przed naszą rozmową, nie wiem, co Clary by zrobiła. Z jednej strony, widziałam jej smutek po tej rozmowie, ale także determinację. Wyglądała tak, jakby podjęła decyzję, co do niego i  nie ma zamiaru jej zmienić. Pomyślałam o Simonie stojącym za drzwiami, niewiedzącym, czy chcę go zobaczyć. Gdyby tylko wiedział...

-Isabelle - zaczął przerywając moje rozmyślania - Simon przyszedł cię odwiedzić, ale nie wiedzieliśmy, czy chcesz go widzieć.

-Jasne - powiedziałam - Przyniósłbyś mi szklankę wody?

-Ok.

Otworzył mahoniowe drzwi i wpuścił Simona do środka. Jego ciemnobrązowe włosy były potargane. Usiadł obok mnie na moim łóżku. Wziął mnie za rękę i trzymał. Nie przeszkadzało mi zimno jego dłoni ani brak pulsu. Spojrzał na mnie niesamowicie brązowymi oczami. Moje serce przyspieszyło jeszcze bardziej. Pochylił swoją głowę. Zatrzymał się dosłownie przed moimi ustami i w ostatniej chwili pocałował mnie w policzek. Rzuciłam zdziwione spojrzenie w jego kierunku. Popatrzył na mnie z żalem.

-Nie mogę z tobą być, nawet jeśli bardzo bym tego chciał - powiedział smutno.

-Czemu? - zapytałam oszołomiona.

-Nie możesz marnować na mnie swojego życia - westchnął - Ja nawet nie żyję.

Puścił moją dłoń, wstał, wyszedł. Nie zamknął drzwi za sobą.

"Po raz drugi ktoś złamał mi serce. Za pierwszym razem, miałam 12 lat. Jace przyjechał do Instytutu. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Wyglądało na to, że on także. Niestety, po kilku dniach, zobaczyłam go na mieście z blondynką w moim wieku. Nie ograniczał się tylko do czułych słów, całował ją. Udałam, że nic nie zobaczyłam. Czasami zastanawiam się, czy to nie był błąd..."

*W TYM SAMYM CZASIE*
*JACE*
Szedłem do pokoju Clary mając mieszane uczucia. To było do mnie niepodobne. Zastanawiałem się, co ja jej właściwie powiem. Nie widziałem jej przez kilka dni, a tęskniłem za nią tak mocno... Clarissa nie jest zwykłą dziewczyną. Bardzo mi na niej zależało. 

Zapukałem do jej pokoju. Usłyszałem pozwolenie na wejście. Miałem wrażenie, że się mnie spodziewała. Siedziała przy biurku z rozpuszczonymi rudymi lokami. Rysowała coś w swoim szkicowniku. Wyglądało jak złoty anioł. Podniosła głowę znad szkicu. 

-Ach. To ty. 

-Tak - potwierdziłem - To ja.

-I czego chcesz? - mówiła spokojnym, a zarazem irytującym tonem.

W moich oczach pojawił się ostrzegawczy błysk. Wstała z krzesła na kółkach i podeszła bliżej mnie. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Wydała z siebie cichy okrzyk zdumienia. Pochyliłem się. Pocałowałem delikatnie. Na początku oddała go, ale po chwili, jakby zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, odepchnęła mnie i wyplątała się z moich objęć. Popatrzyłem na nią zdziwiony i zrobiłem minę zbitego szczeniaka.

-Nie - zaprotestowała. Spojrzałem na nią jeszcze bardziej zdziwiony - Co się tak gapisz? Mówię po chińsku, czy coś?

-Nie - powiedziałem tylko. Miałem ochotę wyznać jej tak wiele. Że od kiedy ją poznałem, moje serce wariuje. Że, kiedy ją widzę, mam nagłą ochotę poprawienia sobie włosów. Że wszystko mi się miesza, kiedy jej przy mnie nie ma. Że chcę, żeby była tylko moja. Że jest piękna. Że nic nie może się z nią równać. Jednakże nie powiedziałem żadnej z tych rzeczy. Czułem się, jakbym zapomniał o wszystkich słowach, jakby ze mnie wyparowały. Patrzyłem się na nią jeszcze przez chwilę. Odwróciłem się od niej i wyszedłem. Zamknąłem za sobą drzwi, ale nie odszedłem. Usiadłem obok nich. Nagle, zza nich usłyszałem rozdzierający szloch. Jakby, straciła coś bardzo dla niej ważnego. Bardzo, bardzo ważnego.

Wstałem z podłogi. Ruszyłem do swojego pokoju po puszystym, czerwonym dywanie ze zwieszoną głową. W tej chwili czułem się tak samo, jak szlochająca rudowłosa dziewczyna.

----------------------------------------------------------------------------------

Trochę krótki jest. Mam nadzieję, że mimo to wam się spodoba :)

Wiem, że zostałam nominowana do Liebster Award, ale nie mogę znaleźć aż 11 osób :( Na razie mam 3. Jeśli macie jakiekolwiek pomysły, napiszcie mi je w komentarzach :)

Komentujcie ♥

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 7

*CLARY*

Leżałam na łóżku w pokoju Isabelle w Instytucie. Zastanawiałam się czemu zawsze bałam się tu przyjść. Teraz już wiem. Przerażał mnie chłód tego miejsca. Mało kto się tu śmieje. Wszyscy tylko się uczą i odpierają ataki. Uważają to za swój obowiązek, przez co ich serca zamieniają się w kamień. Nie mają wielu uczuć poza miłością, która występuje bardzo rzadko. Czasem są załamani, zaprzyjaźnieni. Nie odczuwają "lekkich" uczuć, takich jak chwilowe szczęście, strach. W większości.

Podniosłam się na czerwonych, atłasowych poduszkach, dokładnie takich jakie lubiła Izzy. W całym pokoju było ich pełno. Na czarnym, skórzanym fotelu w kącie, na parapecie, nawet na podłodze. Meble były zrobione z mahoniu, bardzo ciemnego drewna. Ściany przemalował Simon. Wcześniej miały kolor biały, a teraz są beżowe. Łazienkę wyłożono czarno-biało-czerwonymi kafelkami. Stały tam umywalka i wanna. Sedesu nie było.

Czekałam na przyjaciółkę. Podobno musiała ze mną poważnie porozmawiać.

Z Jacem nie widziałam się od szpitala, czyli przez 4 dni. Odnawia przyjaźnie i przygotowuje się do rytuału parabatai z Aleciem. Jestem ciekawa, jak to wygląda. Pewnie będą mieli dodatkowe runy na ciele, czy coś.

Isabelle weszła do pokoju i usiadła w czarnym fotelu. Patrzyła na mnie tak, jakby nie wiedziała, co ze mną zrobić, jakbym była problemem. Podparła głowę rękoma.

-O co chodzi, Izzy? - zapytałam zaniepokojona zachowaniem przyjaciółki.

-O ciebie - powiedziała, a po namyśle dodała - I Jace'a.

-Co się stało?

-Wy się staliście! - wybuchła - Po prostu musiałaś mu się spodobać, do jasnej cholery!

-Isabelle. Uspokój się. - mówiłam do niej spokojnie.

-Nie chcę się uspokoić! Nic nie rozumiesz! To jest cholerny lep na dziewczyny! Żadnej nie miał dłużej niż półtora tygodnia! - krzyczała rozwścieczona Izzy - Najpierw jest buzi-buzi, potem może dojść do czegoś więcej i koniec! Zrywa z tobą i ma ciebie głęboko w dupie! A ty co?! Ryczysz całe dnie i noce przez tego cholernego egoistę!

To, co mi powiedziała, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Poczułam się tak, jakbym miała pustkę w sercu. Zaczynałam ją rozumieć. Po prostu się o mnie martwiła. Uważałam, że miała ku temu powód.

Wstała z fotela i krążyła po swoim pokoju. Wyglądała tak, jakby miała ochotę rozwalić wszystko w pomieszczeniu, niezależnie od konsekwencji. Zamiast tego, usiadła obok mnie na łóżku i się rozpłakała. Nie wiedziałam, co zrobić, więc objęłam ją ramieniem, pozwoliłam jej wypłakać się w moje ramię, przez co mój ulubiony, zielony, puchaty sweter był przemoczony. W końcu Izzy skończyły się łzy. Nie miała już czym płakać.

-Isabelle, czemu mi o tym powiedziałaś? - zapytałam ją martwym głosem bez emocji.

-Musiałam. Inaczej byś nie oprzytomniała.

-Ale... On... Jace nie... - nie umiałam się wysłowić.

-Nie musisz mnie słuchać - uznała Izzy - Ale tak byłoby lepiej dla ciebie.

Po tych słowach wstała z łóżka i wyszła z beżowego pokoju. Cicho zamknęła za sobą drzwi, zostawiając mnie samą z moimi myślami. Gapiłam się bezmyślnie w ścianę nad biurkiem. Nie było tam okna. Uważałam, że to lepiej.

Myślałam o tym, co wykrzyczała do mnie Isabelle. Niewątpliwie wierzyła w to, co mówiła. Zastanawiało mnie to, że się rozpłakała. Czy on też jej coś zrobił? Z drugiej strony, zawsze w stosunku do mnie może być inny... Może powinnam dać mu szansę... Co ja wygaduję? Jestem ruda, niska, przeciętnej urody i nie mam cycków. Po co się oszukiwać...

Wstałam i podążyłam do swojego pokoju w Instytucie. Nie był piękny. Raczej zwyczajny, nie dostosowany do mojego charakteru. Jedynymi moimi rzeczami w tym pomieszczeniu były stosy mang i anime*. Również stały w nim mahoniowe meble, ale ściany były białe. Nie było żadnych kolorowych akcentów. Szczerze, to mi się tam nie podobało. Czarny, biały, ciemnobrązowy. To nie były, nie są i nie będą moje kolory.

*ISABELLE*

"Do jasnej cholery, czemu się poryczałam?! Przecież to było kilka lat temu... Teraz może zacząć się domyślać..."

Szłam korytarzem bez konkretnego celu. Miękki, czerwony dywan uginał się pod moimi stopami, a obrazy na złotych ścianach patrzyły na mnie. To nie było złudzenie. Obrazy tutaj po prostu tak mają. Weszłam do pokoju Maxa. Siedział na fotelu i czytał mangę. Muszę go kiedyś zaciągnąć do Clary. Będą mieli wiele wspólnych tematów.

-Cześć, Max.

-Cześć, Izzy - przywitał się nie podnosząc głowy znad mangi.

-Nie chciałbyś poznać mojej przyjaciółki? - zaproponowałam mu. Uznałam, że Clary potrzebuje towarzystwa, po tym, co jej powiedziałam.

-Tej rudej ze szpitala? - popatrzył na mnie zza prostokątnych okularów.

-Tak jej. Już nie jest w szpitalu. Wyzdrowiała - wyjaśniłam i ponowiłam pytanie - Chcesz, czy nie?

-Dobra. Jaki ma numer pokoju?

-Nie puszczę cię tam samego - uprzedziłam.

-Dlaczego? - zapytał mój zdziwiony młodszy braciszek.

-Jeszcze nie wie, że tam przyjdziesz, dlatego idziesz ze mną.

Wyszłam z jego pokoju. Podążałam złoto-czerwonym korytarzem do tymczasowego mieszkania mojej przyjaciółki. Nie oglądałam się za siebie, nie zaszczyciłam obrazów spojrzeniem. Jedyną rzeczą, którą w tej chwili widziałam, był puszysty dywan, w którym jako dziecko uwielbiałam się bawić. To było jeszcze przed rozpoczęciem nauki na Nocną Łowczynię. Wszystko wtedy wydawało się takie piękne...

Zapukałam do mahoniowych drzwi z numerem 123. Nikt nie odpowiadał. Zapukałam ponownie, tym razem mocniej.  Usłyszałam jak ktoś kręci się na łóżku. Ten "ktoś" wstał i otworzył nam drzwi. Zza drzwi wyglądała zaspana twarz Clary.

-Isabelle... - zamrugała dużymi, zielonymi oczami - Po co...?

-Chciałam ci kogoś przedstawić - wyjaśniłam w tej samej chwili, kiedy Max dotarł do drzwi - To jest Max.

-Cześć - przywitał się.

-Cześć Max, jestem Clary - uśmiechnęła się odsłaniając zęby - Isabelle dużo mi o tobie opowiadała. Podobno lubisz czytać mangi?

-Tak, uwielbiam! - potwierdził z entuzjazmem.

-To chodź. Może znajdziesz coś, czego jeszcze nie czytałeś - powiedziała Clary otwierając szerzej drzwi, za którymi piętrzyły się stosy mang i anime*.

-Łaaał... - westchnął Max widząc te wszystkie komiksy. Wsunął się do pokoju nr 123 i usiadł przy pierwszej kupce - Mogę?

-Jasne - popatrzyła na niego - Możesz wziąć sobie kilka, jeśli chcesz.

-Clary... - odwróciła zmęczony wzrok od Maxa - Wszystko ok?

-Nie - zaprzeczyła - Nie wiem, co mam myśleć. 

-Nie chciałam, żebyś się potem załamała i... - mówiłam szybko.

-Nic się nie stało, Izzy - przerwała mi - Ale zastanawia mnie jedno...

"O nie. Cholera. Zaraz zapyta, czemu się rozpłakałam."

- ...czemu się rozpłakałaś? - dokończyła - Myślałam o tym trochę i doszłam do wniosku, że on coś ci zrobił. Czy to prawda?

-Clary... - zaczęłam - Nie chcę teraz o tym rozmawiać...

-Clary! - zawołał Max - Mogę wziąć "Czarodziejkę z księżyca"?

-Ok - odpowiedziała - Isabelle, nie dam ci spokoju, jeżeli mi nie powiesz. Ale nie musisz mówić tego teraz. Przyjdę do ciebie później. Możesz go ze mną zostawić, nic się nie stanie. Idź do siebie.

Odwróciłam się od niej i poszłam do siebie. Otworzyłam drzwi i zamknęłam je za sobą. Usiadłam na dywanie. Wróciły do mnie wspomnienia. Smutne, wesołe, wszystkie. Miałam mętlik w głowie. Przez całe to zamieszanie z Jace'em, bolała mnie głowa. Położyłam się na dywanie, właściwie to upadłam. Zaczęło boleć mnie serce.

"Przecież to było lata temu... Teraz jestem z Simonem... Co się dzieje...?"

Parę lat temu, kiedy Jace przybył do Instytutu, mieliśmy po 10 lat. Byłam kochliwa, bardzo kochliwa...

Odpłynęłam. Zemdlałam. Ostatnie, co pamiętam, to, że ktoś otworzył drzwi do mojego pokoju. Przed oczami błysnęła mi burza rudych loków.

-------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo długo nie pisałam. Przepraszam. 
Powinnam napisać dłuższy rozdział, ale jakoś nie miałam weny. 
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Komentujcie <3

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział 6

Obudziłam się na poszarzałej babcinej kanapie. Z tego, co pamiętam, zasnęłam na klatce schodowej rozmyślając o wszystkim i o niczym jednocześnie. Jace musiał się nade mną zlitować i przenieść mnie do pokoju z białymi ścianami, którego nigdy nie lubiłam... Wydawało mi się, że zionie z niego pustką, samotnością. 

U babci nigdy nie było wesoło... Zawsze siedziała na tej samej sofie, na której ja próbuję się wybudzić. Gapiła się w tą białą jak śnieg ścianę i zapominała o gościach. Przed śmiercią dziadka zachowywała się inaczej. Jednak po jego pogrzebie załamała się. Z każdym dniem stawała się cieniem dawnej siebie. Była anorektyczką. Nie lubiłam do niej przychodzić, kojarzyła mi się z depresją. Jakby straciła cały świat.

Kichnęłam. Chyba przeziębiłam się siedząc wieczorem na betonowej podłodze. To źle. Teraz już nigdzie nie pójdę. Nawet do domu po potrzebne rzeczy. Rozejrzałam się. Nigdzie nie widziałam Jace'a. Dziwne. Jeśli dobrze pamiętam, wczorajszej nocy mówił, że musi mnie pilnować przez cały czas... W każdym razie, jest czy go nie ma, przydałoby się znaleźć coś do jedzenia. Przetrząsnęłam zawartość kieszeni mojej kurtki, ale wyciągnęłam z nich tylko kilka truskawkowych gum do żucia i landrynków. Doszłam do wniosku, że pora zrobić użytek z moich oszczędności. Założyłam zielony sweter, który wzięłam ze sobą. Wciągnęłam jeansy. Zawiązałam buty. Pewnym krokiem wyszłam przez zniszczone, drewniane drzwi. Przeszłam przez szeroką ulicę. Udałam się do pobliskiego sklepu. Kupiłam bochenek chleba, ser, butelkę wody. Wróciłam. Kiedy ja byłam w sklepie, w mieszkaniu babci pojawił się Jace.

-Jak ci się spało na klatce schodowej? - zapytał odwrócony tyłem do mnie.

-Zimno - wyznałam - Chyba się przeziębiłam.

-Na pewno nie działa to na naszą korzyść, bo otrzymałem rozkazy, aby przetransportować cię dzisiaj do Instytutu.

-Będzie Isabelle? - zapytałam z nadzieją w głosie.

-Z tego, co wiem, nigdzie się nie wybierała - odpowiedział spokojnym tonem. Postanowiłam zignorować nasz wczorajszy pocałunek.

-Chcesz coś do jedzenia? - zaproponowałam.

-Jadłem w Instytucie - odparł.

Odwróciłam się od niego i weszłam do kuchni pokrytej kilkuletnią warstwą brudu, pleśni, kurzu. Jedynym w miarę czystym miejscem była lodówka, więc właśnie na niej położyłam dwie kromki chleba, które po chwili przykryłam dwoma plasterkami żółtego sera. Uznałam, że nie warto szukać szklanek, ponieważ i tak nie mogłabym z nich skorzystać. Wróciłam do salonu, usiadłam na skrzypiącej podłodze, ugryzłam kanapkę, popiłam wodą. Zauważyłam, że stringi, but oraz stanik, które wyleciały z okna wyżej wczorajszej nocy, jeszcze nie zostały zabrane. 

Skończyłam chleb w ekstremalnym tempie, byłam bardzo głodna. Podeszłam do okna, stanęłam obok Jace'a i zapatrzyłam się w przestrzeń. Widziałam dom Simona, "szkołę z internatem", która wyglądała jak rozsypująca się katedra. Zastanawiałam się, jak oni się uczą w takim miejscu. Ciekawe, czy nie boją się, że zaraz się na nich zawali. Może są tam jakieś umocnienia?

-Nie boicie się, że ta katedra się na was zawali? - zapytałam go.

-To nie jest kat... - urwał - Skup się. Jakbyś zmywała farbę myślami.

Spróbowałam. Nagle zobaczyłam jak potężna budowla wyłania się z mgły. Rzeczywiście, jakby ktoś pomalował farbą i dolepił kilka pomieszczeń. Okazało się, że rozsypująca się katedra, to w rzeczywistości... Hmm... Co to właściwie jest? Na pewno jest gotycka. Witraże w oknach przedstawiające dziwne sceny. Na jednym jakiś mężczyzna ubrany na czarno stoi w jeziorze, obok niego stoi złoty anioł. Może to rzeczywiście katedra? Przerobiona katedra.

-Czy to jest katedra? - zapytałam.

-Wygląda jak katedra, ale tak naprawdę nikt nie wie, co to jest - wyjaśnił - Pewnie została przerobiona. Jest tak wielka, że mogła być szpitalem albo szkołą z internatem. Pomieściłaby setki uczniów.

-Co wy tam tak naprawdę robicie? - zaciekawiłam się - Poza jedzeniem i spaniem.

-Uczymy się władać bronią, zabijać demony.

-Myślisz, że mogłabym się jeszcze uczyć?

-Byłabyś wyjątkiem - powiedział - Ale może by cię przyjęli. 

Wziął mnie za rękę, nie wyrwałam mu się. Spojrzał na mnie. W jego złocistych oczach zobaczyłam szczerą nadzieję. Objął mnie drugą ręką, przyciągnął do siebie. Nie protestowałam. Uśmiechnął się sam do siebie. Przybliżył nieznacznie swoją twarz do mojej, spojrzał mi głęboko w oczy. Wydawało mi się, że zobaczył wszystkie moje wady. Oczy są oknami duszy, czyż nie? Zarumieniłam się. Właśnie wtedy przycisnął swoje wargi do moich. Wplotłam rękę w jego włosy, a Jace objął mnie mocniej. Oddałam pocałunek. Staliśmy spleceni w namiętnym uścisku.

*W TYM SAMYM CZASIE*

*Isabelle*

"Czy ona musi się zawsze pakować w kłopoty?" myślałam "Jakby nie mogła pójść do Instytutu, tak jak Jocelyn jej kazała... A teraz muszę ją odebrać z przeklętego domu. Po prostu pięknie."

Mijałam centra handlowe, bloki, wieżowce, parki, domy mieszkalne. Nie zwracałam na nic uwagi, chciałam tylko dotrzeć na miejsce, zabrać Clary, zwolnić Jace'a. Miałam nadzieję, że nic tam się nie stało, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe, ponieważ jeśli jemu ktoś się podoba, będzie dążył do pocałunku. Nie udaje mu się jedynie wtedy, jeśli druga osoba brzydzi się nim lub nienawidzi.

Dotarłam do obskurnego bloku. Rozejrzałam się i zobaczyłam Jace'a z Clary obejmujących się. Trzeba będzie jej wytłumaczyć, jakim typem chłopaka on jest.

"No jasne. Po prostu musiał, nie mógł sobie odpuścić."

Postanowiłam przerwać tę romantyczną chwilę. Weszłam bezgłośnie po skrzypiących, zbutwiałych schodach. Wtargnęłam do mieszkania. Momentalnie od siebie odskoczyli. Wyglądali na zdziwionych.

-No kogo ja widzę? - zapytałam retorycznie - Clary, spakuj to, co masz i wychodzimy.

-Cześć, Izzy - przywitał się - Co tu robisz?

-Jesteś zwolniony - odpowiedziałam - Teraz ja z nią będę. Zabieram Clary do Instytutu.

-Nie otrzymałem rozkazów - upierał się - Chyba będę musiał wam towarzyszyć.

-Nie ma takiej potrzeby.

-Czemu jesteś na mnie zła? - zapytał tak, jakby nie wiedział dlaczego.

-Odczep się od niej, dobrze ci radzę.

-Czemu?

-Jeszcze nie wie, jak wielkie jest ryzyko, że ją zranisz, prawda? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

-A istnieje jakiekolwiek ryzyko?

W tym samym czasie, Clary weszła do pokoju. Trzymała w rękach małe zawiniątko z jej kurtki. W środku pewnie miała swoją zniszczoną nokię, pieniądze i parę innych rzeczy.

-Idziemy? - zapytała moja rudowłosa przyjaciółka.

-Mhm.

Wyszłam szybkim krokiem z tego okropnego mieszkania. Nie oglądałam się za siebie, wiedziałam, że za mną idą.

*Clary*

"Czemu musiała nam przerwać?!" myślałam "Było tak pięknie..."

Nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat. Po prostu szłam za Izzy. Mijaliśmy budynki, nie wiem jakie. Zdziwiłam się, że nie wsiedliśmy do metra, byłoby szybciej. Moja złość na Isabelle mijała. Teraz po prostu nie wiedziałam, czemu to zrobiła. Byliśmy już na ulicy, przy której stoi Instytut, ale nagle coś nas zaatakowało. 

Wyglądało inaczej, niż tamte dwa, które zaatakowały nas po wyjściu z Pandemonium. Było równie wielkie, ale na tym kończyły się podobieństwa. Miało skręcony róg na czubku trójkątnej głowy. Miało szary kolor, upiorne skrzydła. Jego łapy zakończone były ostrymi, zakrwawionymi pazurami. Bardzo szybko się do nas zbliżał. Wyglądało na to, że tylko ja zauważyłam demona. Nie umiałam się bronić, więc krzyknęłam ze strachu, żeby zwrócić ich uwagę. Niestety stało się to za późno. Drasnął mnie pazurami po brzuchu. Straciłam przytomność.

*Isabelle*

Odwróciłam się jak na komendę, kiedy Clary krzyknęła. Niestety, za późno. W mgnieniu oka uporaliśmy się z demonem. Odnieśliśmy nieliczne, powierzchowne obrażenia. Wzięliśmy nieprzytomną rudowłosą dziewczynę na ręce. Wnieśliśmy ją do Instytutu. 

Idąc po czerwonym, puchatym dywanie, myślałam o dziwnym demonie. Jak to możliwe, że się do nas podkradł i tylko niewyćwiczona Clary go zauważyła? To po prostu niemożliwe. Może ktoś go zaczarował? Albo moja przyjaciółka ma jakąś ukrytą zdolność? Może Jocelyn ją szkoliła? Tyle pytań, zero odpowiedzi. Ale co ja mogę poradzić?

* * *

-Jak ona się czuje? - zapytałam Magnusa czuwającego przy rudzielcu.

-Za chwilę się wybudzi - powiedział, a dzięki jego słowom poczułam przypływ nadziei.

Usiadłam na twardym, drewnianym krześle przy jej łóżku. Co mnie zdziwiło, zobaczyłam Jace'a śpiącego na sąsiedniej leżance. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Ciekawe, co tu robił. Starał się mnie przekonać? Nie jestem pewna, czy mu się udało. Może po prostu trzeba zapytać?

-Co on tu robi?

-Siedział przy niej od początku. Nie chciał sobie pójść - powiedział, a potem dodał - Mówił, że chce być przy niej kiedy się obudzi.

-W takim razie, obudzę go - zaproponowałam.

Potrząsałam nim mówiąc : Wstawaj, dupku. Clary się za chwilę obudzi. Po chwili otworzył oczy i zerknął na sąsiednie łóżko. Usiadł i przeczesał włosy ręką. Skupił wzrok na dziewczynie. Właśnie w tym momencie otworzyła oczy. Jakby Clary zależało na tym, żeby patrzył na nią, kiedy się budzi.

*W TYM SAMYM CZASIE*

*Clary*

Miałam koszmary. Nie wiedziałam, jak długo śpię. Nie chciałam się obudzić, tak bardzo rana na brzuchu mnie bolała. Chciałam, żeby to cierpienie wreszcie się skończyło. Chciałam umrzeć bez pożegnania. Nagle przypomniałam sobie o Alice, Jocelyn, które na mnie liczą i wierzą w to, że im pomogę. Przed moimi oczami mignęła twarz Jace'a. Tak, jego też nie mogę opuścić bez uprzedzenia. Simon, Izzy... Na pewno mają nadzieję na mój powrót do zdrowia. Podjęłam decyzję. Otworzyłam oczy, mimo oszałamiającego bólu.

Zobaczyłam kamienny sufit, witraże, czerwony dywan. Na mnie patrzyło dużo osób. Jace, Isabelle, jakiś facet z dziwnymi włosami. Zza okna patrzył na mnie Simon. Czemu on nie może tu wejść? Właściwie, to gdzie ja teraz jestem? Nagle uświadomiłam sobie wszystko.

Jestem w Instytucie, miejscu, które zawsze mnie ciekawiło, bo bałam się tu przyjść. Zorientowałam się, że właśnie tu rozgrywała się większość moich koszmarów.

--------------------------------------------------------------------------------

Jak wam się podoba? Uważam, że ten rozdział jest przynajmniej ok. 
Nn pojawi się chyba za tydzień, ale nie jestem tego pewna.

Komentujcie! <3

niedziela, 12 stycznia 2014

Szablon

Mamy nowy szablon. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Szablon jest stąd. Został zrobiony przez FreyaMavor (Rayne).

Co do nn... Nie wiem jak prędko się pojawi. Mam bardzo dużo sprawdzianów w tym tygodniu i nie mam pojęcia, czy wyrobię się ze szkołą oraz blogiem. Bardzo za to przepraszam.

~Annabelle

wtorek, 31 grudnia 2013

Zyczenia Noworoczne

365 szczęśliwych dni,

52 cudownych weekendów,

12 wspaniałych miesięcy,

4 kolorowych pór roku,

spełnienia marzeń

w Nowym Roku!

~życzy Annabelle

niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 5

Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszam! Na święta byłam u dziadków, którzy mają słaby Internet. Napisałam tam mniej niż pół notki. Na szczęście, teraz już jestem w domu i oddaje wam (?) następny rozdział, który miał się ukazać w święta. Mam nadzieję, że wam (?) się spodoba. Komentujcie!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam się nie pamiętając, co się wczoraj wydarzyło. Nie trwało to długo. Kiedy tylko zobaczyłam, co narysowałam w nocy, złapałam się za głowę. Na ścianach, na łóżku, na komodzie, na biurku wisiały kartki z jakimiś dziwnymi znakami. Wyglądało na to, że na początku rysowałam węglem, a potem dziwnym czarnym płynem. Obejrzałam swoje palce. Były umoczone w tej dziwacznej substancji. Na dywanie była czarna plama. Pachniała krwią, ale wcale na nią nie wyglądała.

"Ciekawe, co to..." zastanawiałam się.

Wyszłam z mojego pokoju, żeby zrobić sobie śniadanie. Jocelyn nie było w kuchni.

"Dziwne. Zawsze budzi się rano, żeby zdążyć do pracy."

Zaczęłam nawoływać mamę. Nikt nie odpowiadał. Zaniepokojona, weszłam do jej sypialni. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle. Idealnie pościelone łóżko. Kwiaty w wazonie. Jedyną różnicą była kartka położona na poduszkach. Podniosłam zwitek papieru. Rozwinęłam.

"UCIEKAJ" przeczytałam.

Natychmiast pobiegłam do pokoju Alice. Nie było jej. Zaczynałam się martwić na dobre. W łazience zobaczyłam następną karteczkę. Wzięłam. Rozwinęłam.

"DO BABCI" przeczytałam.

Otworzyłam lodówkę. Nie było w niej jedzenia, tylko kartka. Rozzłościłam się, byłam głodna. Wzięłam. Rozwinęłam.

"ZNALEŹLI NAS" przeczytałam.

Spanikowałam. Zaczęłam szukać czegokolwiek, żeby tylko zadzwonić do Isabelle. Nie pomyślałam o własnej komórce. Wybrałam numer. Nie odbierała. Simon. Simon odbierze. Zadzwoniłam. Nie odbierał.

-Cholera jasna! - wykrzyczałam na całe mieszkanie - Co ja mam teraz zrobić...?

Wybiegłam z domu. Zabrałam ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Telefon, majtki, koszulka, pieniądze i zdjęcie. Biegłam na oślep. Nie wiedziałam, że potrafię dotrzeć do starego mieszkania mojej babci. Było opuszczone przez ok. 13 lat. Pchnęłam drzwi. Nie potrzebowałam klucza. Stały otworem. Na szczęście, babcia nie wywiozła stąd mebli, kiedy przeprowadzała się na wieś. Na środku dużego pokoju stała ogromna zielona wyblakła kanapa. Rzuciłam się na nią. Odpoczywałam przez godzinę, cały czas dysząc.

Nie przyjmowałam do wiadomości zniknięcia całej mojej rodziny. Chciałam zapomnieć. Na dodatek, uważałam, że to wszystko stało się, ponieważ dowiedziałam się o tych całych "demonach". Byłam tak zmęczona całą sytuacją, że powieki miałam jak z ołowiu. Same się zamykały. Uległam.

***

Otworzyłam oczy w środku nocy. Doszłam do wniosku, że lepiej było nie zasypiać w południe. Poszłam do toalety. Oczywiście, woda była zakręcona, a prąd wyłączony. Uświadomiłam sobie, że nie wzięłam z domu dezodorantu, ani pasty do zębów. Po prostu świetnie. Zadecydowałam, że jutro wybiorę się do domu po najpotrzebniejsze przedmioty kosmetyczne i świeczki. Wyszłam z łazienki i ponownie położyłam się na wyniszczonej sofie. Gapiłam się w biały sufit.

Nagle coś zaszeleściło na dachu. Gwałtownie poderwałam się z "łoża". Wpatrywałam się w okno ze wzmożoną czujnością. Jakiś cień przeleciał nad drzewem za blokiem. Zaczynałam się bać. Co, jeśli to demon podobny do tych, które widziałam wczoraj? A może już przedwczoraj? Wtem zza framugi wyjrzały dyskretnie złote oczy. Wrzasnęłam. Przytuliłam do siebie mojego pluszowego króliczka. Głowa powoli zaczęła się wysuwać. Cicho popukała we framugę okienną. Chyba chciała, żeby jej otworzyć. Wyciągnęłam drżącą ze strachu rękę i otworzyłam okno. 

Do środka wskoczyła z wielką gracją. Zaraz. Chwila. Wszędzie poznam te oczy. Chociaż znałam je tylko od przedwczoraj...

-Jace! - wyszeptałam - Co ty tu robisz?! W środku nocy?!

-No cóż... - zaczął - Powiedziałem ci, że cię odwiedzę, nie? Należało się mnie spodziewać.

-Jestem w innym domu, bez wody, prądu i jedzenia! - mówiłam z wyrzutem - Przestraszyłeś mnie!

-Usłyszałem - odpowiedział sarkastycznie - Jestem aż taki straszny, że wrzeszczysz na mój widok?

-Jest środek nocy. Nagle zza mojego okna wyglądają złote, świecące oczy. Nie widać nic więcej. Wyglądasz jak demon. Jak mam się nie bać, po tym, co się przedwczoraj stało?! Nocą narysowałam pełno kopii tego samego znaku. Węglem i czarną krwią. - wyrzucałam z siebie wszystko, co mnie dręczyło - Na dodatek, moja mama i siostra zniknęły. Puff. I nie ma ich. Zostawiają mi dziwne karteczki w różnych miejscach w domu. "Coś" nas znalazło. Nie wiem co. 
Każą mi iść do opuszczonego mieszkania, w którym właśnie jestem. Nie wiem po co. Nic nie wiem, cholera!

-Uspokój się. Mam cię pilnować.

-Mnie? Po co?!

- Żebyś nie zrobiła czegoś głupiego, co masz w zwyczaju  - uśmiechnął się pod nosem Jace.

-Kiedy masz tu być? - zapytałam.

-Cały czas... - powiedział uwodzicielskim tonem przybliżając się do mnie.

Wpadłam w panikę. Właściwie, to sama nie wiem czemu. 

"Kur*a, ja przecież nic nie wiem! Zapomniałam."

- Więc muszę gdzieś spać... - kontynuował tym samym tonem nadal zmniejszając dystans.

-Na podłodze - powiedziałam urywając jego uwodzicielskie zapędy, po czym zaproponowałam - Opowiesz mi trochę o Nocnych Łowcach? Nie chce mi się spać.

-Dobra - zgodził się, ale był trochę zbity z tropu - Siadaj.

Usiadłam na środku kanapy. Jace usiadł obok mnie i zaczął opowiadać:

-Wiesz, że Nocni Łowcy zabijają demony. Demony to Używają do tego różnych broni. Jedną z nich są serafickie noże. Nadajemy im imiona aniołów. Mamy w sobie domieszkę krwi anioła. Dzięki temu na naszych ciałach można rysować runy, które pomagają nam w walce, uzdrawiają, ochraniają itp. Runy rysuje się stelą. Jeśli taką runę umieściłoby się na Przyziemnym, zamieniłby się w Wyklętego. Jest kodeks praw. Naszą ojczyzną jest Idris. To państwo nie jest zaznaczone na mapach Przyziemnych. Leży między Francją, a Niemcami. Jego stolicą i jedynym miastem jest Alicante, zwane też Szklanym Miastem. Istnieją wilkołaki, wampiry, czarownicy i faerie. Faerie to coś jak przyziemna wróżka, tylko bardziej przebiegła i złośliwa. Czarownicy, poza różnymi zaklęciami, mogą tworzyć bramy, czyli "portale" do różnych miejsc na Ziemi. Dzieci Nefilim, czyli Nocnych Łowców, rozpoczynają szkolenie w 11-12 roku życia. Oczywiście, zdarzają się wyjątki...

-Myślisz, że mogłabym się jeszcze uczyć? - zapytałam z nadzieją w głosie. Byłam tak zasłuchana w jego opowieść, że nie zauważyłam, że Jace stopniowo się do mnie przybliża.

-Raczej tak - powiedział dalej się przybliżając - Jesteś szybka, masz dobry refleks...- urwał i spojrzał mi głęboko w oczy - Byłabyś idealną Nocną Łowczynią.

Po tych słowach pocałował mnie. Na początku delikatnie, sprawdzał, czy go nie odepchnę. Oddałam pocałunek, wcale nie delikatnie. Przyciągnął mnie bliżej siebie i całował dalej. Kompletnie odpłynęłam. Byłam w stanie tylko oddawać pocałunki. Nagle coś uderzyło w dach. Gwałtownie odskoczyłam od Jace'a przerywając pocałunek.

-Co to było?! - zapytałam przerażona.

Jace wyjrzał przez okno i uśmiechnął się pod nosem.

-But - odpowiedział.

-But?! - powtórzyłam zniecierpliwiona - Jaja sobie ze mnie robisz?!

-Mógłbym, ale nie. Spójrz.

To rzeczywiście był but. Na obcasie, czerwony. Spadł na dach garażu. Zaraz po nim, z okna wyżej, wyleciał stanik. Odwróciłam wzrok. Patrzyłam na Jace'a. Po chwili on też zaczął się mi przyglądać. W jego oczach było widać rozbawienie, ale także podniecenie. 

- To gdzie mam spać? - zapytał figlarnym tonem.

-Już mówiłam. Na podłodze.

Po tych słowach wyszłam z mieszkania i usiadłam obok drzwi. Oparłam się o ścianę policzkiem, żeby złagodzić rumieńce. Zastanawiałam się, co tak właściwie przed chwilą się stało. Chyba mam to ostatnio w zwyczaju.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 4

Tańczyliśmy już dłuższą chwilę. Jace cały czas się na mnie gapił. Czułam się coraz bardziej zawstydzona. Myślę, że wiedział, że się tak czułam. Zauważyłam, że Simon i Isabelle przybliżyli się do nas.

„To podejrzane…” pomyślałam.

-Wyglądasz na lekko podpitą po tym drinku, wiesz? – powiedział Jace.

-Hmm… Tak… - odpowiedziałam zamyślona – Poprosiłam o byle co, tylko mocne.

- Czemu?- zapytał.

-A tak sobie. Dawno nie piłam mocnych drinków. Same kolorowe z palemkami.

-Tak właściwie… - zaczął Jace – To ja jeszcze nie wiem, gdzie mieszkasz.

-Na Brooklynie. Taki ceglany domek wielorodzinny. – odpowiedziałam bez zastanowienia, a potem zapytałam podejrzliwie – A po co ci to?

-Zamierzam cię odwiedzić – powiedział uwodzicielsko.

-Bez mojej zgody? Bez uprzedzenia?

-A kto powiedział, że się nie zgodzisz? – zapytał kpiąco.

-Moja mama – odpowiedziałam sarkastycznie.

-Co do uprzedzenia, to nie mam jak cię powiadomić o tym, że przyjdę. Nie mam twojego numeru telefonu.

Zaśmiałam się. Nie miałam ochoty odpowiadać. Za to rozejrzałam się i za sobą zobaczyłam tańczącą samotnie blondwłosą dziewczynę. Obok niej stała Izzy z batem w ręku.

*Isabelle*

-Nikt nas nie widzi. Wiesz o tym prawda? – zapytałam.

-Nie byłabym taka pewna –odpowiedziała lafirnda.

-Dasz się zabić bez oporu, czy mam cię zgnieść?

-Chętnie zobaczyłabym zgniecenie.

-Chyba : POCZUŁABYŚ. – poprawiłam blondi.

-Kto to wie.

-Ja – odparłam bez zastanowienia i wbiłam jej sztylet w serce. Rozsypała się w ciemny, srebrno – szary proszek. Odwróciłam się, schowałam sztylet. Dopiero wtedy zorientowałam się, że Clary wszystko widziała.

*Clary*

„Isabelle nie mogła tego zrobić. Nie. To na pewno nie jest moja Izzy. Tylko mi się wydawało.” Myślałam gorączkowo.

-Nie wiedziałaś – zrozumiał Jace.

-Czego nie wiedziałam? Że moja najlepsza przyjaciółka jest zawodowym zabójcą?! – zapytałam rozgoryczona. Za chwilę miałam się rozpłakać.

-Nie o to mi chodzi.

-To o co, do jasnej cholery?! – krzyknęłam rozwścieczona i rozpłakałam się.

Jace, zamiast mi odpowiedzieć, podszedł do mnie i mnie przytulił. Było mi bardzo dobrze w jego objęciach. Ciepło, bezpiecznie. Mimo to, kiedy się uspokoiłam, wyplątałam się z jego objęć i uciekłam. Na pożegnanie rzuciłam tylko „Cześć”. Pobiegłam w tłum szukać Simona. Nie mogłam go znaleźć, więc wyszłam zapłakana z Pandemonium. Potrąciłam strażnika. Oparłam się o furgonetkę Erica. Spojrzałam w gwieździste niebo. Było piękne, ale… No właśnie. ALE. To moje „ALE” najbardziej mnie zdziwiło. Ale oczy Jace’a są piękniejsze.


„Co się ze mną dzieje?” zapytałam w myślach samą siebie i mimowolnie przypomniałam sobie, jak czułam się kiedy mnie przytulił. Niestety, coś musiało wytrącić mnie ze stanu błogości. Usłyszałam, jak ktoś panicznie wykrzykuje moje imię.

*Isabelle*

-Clary! CLARY! - wrzeszczałam na całe Pandemonium. Byłam bliska płaczu, a to jest do mnie nie podobne.

Clary wybiegła z klubu. Nie dziwiłam jej się. Pobiegłam za nią, nadal panicznie wykrzykując jej imię. Stała przy furgonetce. Nie zauważyła dwóch demonów czających się za nią. 

-CLARY! CLARY! CLARY! - krzyczałam, żeby tylko zwrócić jej uwagę. Nic z tego.

Przybiegłam do niej. Chciałam jej wszystko wytłumaczyć, ale ona odwróciła się ode mnie i mnie wyminęła. Nadal nie widziała niebezpieczeństwa. Wyjęłam dwa serafickie noże z kozaków. Wyszeptałam ich imiona i celnie rzuciłam oba w gardła demonów. Na szczęście, oba rozsypały się w proszek. Spojrzałam na Clary. Stała i gapiła się na mnie z otwartą buzią. Już miałam podejść do niej i wytłumaczyć wszystko, ale, zamiast mnie podszedł do niej Simon. Przytulił ją, zaczął uspokajać, a ja stałam z boku.

-Clary... Nic się nie stało, spokojnie...

-Nic się nie stało?! - zdenerwowała się i wyrwała się z jego objęć - Nic?! To jest dla ciebie nic, kur*a?! - wskazała na demoniczny proch.

-Clary...

-Co Clary?! Isabelle zabiła dziewczynę, a ty jej nawet nie powstrzymałeś!!!!

-To nie była dziewczyna - powiedziałam cicho.

-Jak to nie?! Długie blond włosy, makijaż, cycki. To nie jest dla ciebie dziewczyna?! Jak nie dziewczyna, to co?! Słoń w zoo?!

-Demon - odpowiedziałam krótko.

-Nie ma czegoś takiego jak DEMON! - krzyczała coraz bardziej wściekła.

-To w takim razie, według ciebie, co to było?! - wskazałam na proszek.

-Zmutowane zwierzęta? - zapytała bardziej niepewnie. Chyba już się uspokoiła.

-Demony, moja droga.

-Ale... Ale... Ale... Jak? - nie mogła się wysłowić.

-Normalnie. Simon jest wampirem, ja jestem Nocnym Łowcą, tak samo jak Jace, twoja mama i ty.

-Jace...?

-Mhm.

-Chcę wracać do domu. - zażądała.

*Clary*

Przez całą drogę myślałam o tym , co się stało. Nie wierzyłam w to, ale jednak nie było innych opcji, pomijając zmutowane zwierzęta i słonie w zoo. Weszłam do domu osowiała, nawet nie zamknęłam drzwi za sobą. Umyłam się i padłam na łóżko. Ostatnimi słowami jakie przyszły mi do głowy były:
"Pieprzyć takie życie. Idę spać"

Obserwatorzy